Dojechali byli i wrócili cało i zdrowo w składzie: Artur+Basia, Romek, Maniek i El_Tomkko.
Dzień taki jak jeden tych najpiękniejszych, godzina 10:30 start ze stacji „Orlen”. Wcześniej ruszała tam kawalkada do Wolsztyna, ale Artur (znany z ciętych ripost) rzekł, że do Wolsztyna można jechać zawsze, a poza tym my sezonu nie kończymy. Po 1,5 godziny dotarliśmy, biorąc klika małych wdechów po drodze, do Łęknicy. Byłem tam ostatnio z 10 lat temu. Nic się nie zmieniło, ten sam „folklor” tandety zaraz przed przejściem z Bad Muskau. Dalej łużyckie równe i płaskie drogi… Po drodze na leśnych poboczach samochody na polskich rejestracjach, które gdy ujrzał ten sam mistrz ciętej riposty – Artur, stwierdził, że Polacy to nawet grzyby Niemcom kradną 😉
Godz. 14:00 dotarliśmy do ścisłego centrum Budziszyna i rozpoczęliśmy zwiedzanie. Ochów i achów końca nie było! Stwierdzam, że jest to perełka w niedalekim sąsiedztwie. Uliczki, kościół St. Petri, dwujęzyczne nazwy ulic, domów i zabytków (nawet natrafiliśmy na ulicę Nowosolną). Jedyna rzecz, która nas, a właściwie Mańka zawiodła to brak „bratwurszta” na straganie. To spowodowało, że gdy podjęliśmy decyzję o zakończeniu podziwiania i skierowaniu się w drogę do KFC. Wtedy to małomówny zwykle Maniek przemówił radośnie cyt.: mhm. Nie ociągając się długo ruszyliśmy „A-czwórką” w drogę powrotną na skrzydełka.
Powrót ze Zgorzelca znaną drogą i rozpamiętywanie przepięknych zaułków miasta Bautzen spowodowały, że droga w mig zleciała. Po powrocie, obejrzeniu zdjęć i poczytaniu o historii miasta i okolic nabrałem ochoty do powrotu jeszcze kiedyś. Co wy na to?
Pięknie! Bardzo żałuję, że nie mogliśmy z Wami pojechać. Był to prawdopodobnie ostatni tak ciepły weekend w tym roku. W przyszłym roku muszę więc odrobić i wieżę w Libercu i Budziszyn..
Pięknie było i nadzwyczaj, Nie tylko ulice w słowiańskiej mowie ale i groby opisane w tejże. Dobrze nam było tego dnia razem…..