Łukęcin

W miniony weekend potwierdziła się stara prawda, że spontaniczne wyjazdy są najlepsze. Będąc jeszcze pod wrażeniem ubiegłotygodniowego Woodstocku nadal chcieliśmy surfować na tej fali, spać w namiotach i podziwiać spadające gwiazdy.

Już w piątek, w lekkiej letniej mżawce wyjechaliśmy estrójką w stronę majaczącego w oddali słońca. Naszym celem była mała nadmorska miejscowość w której rozbrzmiewają dźwięki pianina, gdzie podają wyjątkowo świeżą rybę i prawdopodobnie najlepsze gofry na świecie.

Przed 22 dotarliśmy na leśny kemping w Łukęcinie o który niemal rozbijają się fale. Chcieliśmy od razu zapłacić, gdy po raz pierwszy usłyszeliśmy „przyjdźcie później”. No to poszliśmy. Noc była ciemna i ciepła, a niebo pełne gwiazd. Na początek odwiedziliśmy naszą ulubioną Chatę pod Strzechą. Piliśmy Finlandię i było zajefajnie. Opuszczając lokal zechcieliśmy dokonać zakupu kilku butelek piwa z zamiarem konsumpcji tychże na plaży. Przypadkowo nawiązaliśmy kontakt z właścicielem restauracji. Rozmawialiśmy o plastikowym koniu, chińskich parasolkach i meksykańskich kapeluszach. W pewnym momencie gospodarz przyniósł nam piwa i ze słowami „jutro mi odkupicie, bo u nas drogo” wręczył nam je z życzeniami zdrowia. Cóż to był za wieczór. Leżeliśmy na plaży, nad nami latały Perseidy, a w głowach szumiało…

Rano kąpiel w morzu i oczekiwanie na przyjaciół którzy mieli dopiero dojechać. Punktualnie o 9 jak wczoraj ustalono stawiliśmy się z zapłatą za namioty. Wtedy po raz drugi usłyszeliśmy „Już? Przyjdźcie później”. Ze znajomymi spotkaliśmy się na śniadaniu. Później cały dzień leżeliśmy na pustej plaży, a gdy wieczorem wiatr przetaczał nad morzem brzemienne deszczem chmury my już byliśmy w drodze na kemping.

Wiatr deszcz przegonił, a nas zapchał na wspaniałą łukęcińską rybę. Po drodze wszyscy razem, za trzecim podejściem urgowaliśmy opłaty kempingowe. W Łukęcinie czas naprawdę wolno płynie… Niedługo potem, zwabieni piękną muzyką ponownie trafiliśmy do naszej ulubionej knajpki. Tym razem karty rozdawała „Wściekła psina z Łukęcina”. Biesiada przy muzyce fortepianowej granej na żywo, to uczta dla ducha i podniebienia. Magda z Mańkiem mieli wielką przyjemność z odgadywania tytułów granych utworów, aż w końcu Magda nie wytrzymała i sama zaczęła śpiewać do akompaniamentu. Zrobiła się wielce sympatyczna muzyczna atmosfera, aż rozśpiewaliśmy się i my i obecni goście.

Rano tradycyjnie morska kąpiel i pakowanie przy akompaniamencie gitary. Na drogę powrotną większość gratów zabrał El_Tomkko do samochodu, a później zastanawialiśmy się jak to wszystko zmieściliśmy na motocyklach. Ostatnie wspólne śniadanie zjedliśmy w nowoodkrytej przez nas smacznej i niedrogiej restauracji Domowe Obiady. Później się rozstaliśmy. Chłopaki samochodem pojechali do Nowej Soli, a my na prom…

Wczoraj plażing, dzisiaj jazda. Plany były wielkie. Ruiny kościoła w Trzęsaczu, powrót drogą przez Niemcy, kamień na Wyspie Chrząszczewskiej, zupa rybna w Kamieniu Pomorskim, czy Fort Gerharda w Świnoujściu. Ostatecznie czasu starczyło na Stawa Młyny i polecany przez Teda i Agę Coffee Bar w Świnoujściu. To był dobry wybór, pięknie i smacznie. Drogę przez Niemcy i wyspę Uznam zrobimy na pewno, pozostałe odwiedzimy może jeszcze w tym roku. Jest do czego wracać!

Tego dnia wypadała noc Perseidów. Tak bardzo nakręceni, mając w pamięci rozgwieżdżone piątkowe niebo, nie mogliśmy odpuścić tak pięknego widowiska. Do Nowej Soli wróciliśmy o 21, a o 22 już leżeliśmy na nadodrzańskiej „plaży” podziwiając liczne meteory i wspominając „Wściekłą psinę z Łukęcina” 😉

Danek Opublikowane przez:

Jeden komentarz

  1. El_Tomkko
    18 sierpnia 2018
    Reply

    Dzięki za fantastyczną relację i przypomniane chwile. Było na prawdę elegancko i to pianino i śpiewy Magdy. Dzięki za namowę do wyjazdu z Filipem. Sam miałem obawy, a wyszło super!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *